Nie wiem, czy temat potrzebny, nie ma być przejawem hipochondrii, a raczej przewodnikiem po tym, czego można spodziewać się po organizmie, gdy przeczołga się przez okolice raka. Po długim cierpieniu, ciężkiej chemioterapii, operacji, radioterapii, chemii paliatywnej, omdleniach, bólach przebijających, zapaleniach, przeżywania w hospicjum stacjonarnym- umarł mój tata. Towarzyszyłam mu w każdym momencie Jego choroby i na każdym etapie Jego leczenia. Dostosowałam swoje życie pod dyktando taty, woziłam, spełniałam zachcianki, trzymałam za rękę prawie do ostatniego tchu, szukałam w sieci, pilnowałam prawidłowości leczenia, szukałam lepszych lekarzy, prywatnych dojść, leków, suplementów. Chorobie Taty podporządkowałam całe swoje życie, odstawiłam w pewnym momencie nawet swoje córeczki - nie dało się tego inaczej pogodzić, starsza pytała, czy dziadka kocham bardziej niż je... Usiadłam ostatnio przed kompem i uświadomiłam sobie, że cały wolny czas (a nie było go wiele-praca, dzieci,tata w hospicjum i jakieś resztki normalnego życia) spędzałam szukając informacji o raku, odchodzeniu, na forum...
W ciągu tych dwóch lat wypadły mi brwi - prawie zupełnie (tarczyca zdrowa), zrobiłam się jeszcze bardziej nerwowa i wybuchowa niż zazwyczaj. Problemy ze spaniem, ataki płaczu pojawiające się nagle (np.podczas prowadzenia auta uniemożliwiające jego prowadzenie), obojętność na - w moim mniemaniu - błahe potrzeby innych (swoisty egocentryzm rozumiany jako obrona przed kroplą, która może przelać czarę?).
Siostra chorobę taty przepłaciła zapaleniem żołądka (niemożność jedzenia, przeraźliwy ból, uczucie wzdęcia, odbijanie) i utratą 23 kg. Ona mniej działała, więcej przeżywała - mi działanie dawało ukojenie.
We wtorek 13.10.odbył się pogrzeb taty (do dziś nie wiem jak go przeżyłam, byłam na granicy omdlenia, podobnie jak zobaczyłam puste łóżko w hospicjum). Jestem na Promolanie, NaSenie i l4. W ciągu dnia mam ucisk w szyi/gardle/krtani, coś jak gula, wysokie ciśnienie, ból głowy i szum w uszach (jako niskociśnieniowiec - 105/60). I jestem bezgranicznie smutna, choć uczucia są zupełnie inne niż te, które rozrywały serce, gdy tata cierpiał. Czekam aż mi to minie, dam znać, gdy tak się stanie i dokąd zaprowadzi.
Zastanawiam się, czy to "rozejdzie się po kościach" jak wrócę do pracy? Ucisk w gardle - nigdy niczego takiego nie miałam - jest nieprzyjemny i momentalnie kojarzy mi się z tatą. A to wywołuje smutek... I koło się zamyka.
_________________ "Jesteś duszą Wszechświata i duszy Wszechświatem!" (złotousty Tuwim)
Przeżyłaś wiele, byłaś z tatą cały czas, towarzyszyłaś w każdym momencie Jego choroby, byłaś w okresie Jego cierpienia, byłaś kiedy odchodził. Kiedy musiałaś być silna byłaś teraz Twój organizm odreagowuje to wszystko co przeszłaś. Pramolan jest bardzo słabym uspokajaczem i podejrzewam, że w takim stanie jak obecnie jesteś mało może Ci pomóc. Dolegliwości fizyczne po tak długotrwały stresie mogą się długo utrzymywać a to będzie powodowało u Ciebie kolejny stres. Z własnego doświadczenia radziłabym Ci pójść do lekarza i poprosić o leki antydepresyjne, one działają na dłuższą metę, bardziej wyciszają zarówno lęki, jak i stany depresyjne oraz dolegliwości fizyczne. Może na ten trudny dla Ciebie okres byłoby to jakieś rozwiązanie.
Życzę Ci sił i wewnętrznego spokoju, teraz potrzeba czasu do jakiejkolwiek stabilizacji psychicznej
Po dwóch latach życia w permamentnym stresie związanym z opieką nad trojgiem chorych członków rodziny czuję się jak ludzki wrak. Podobnie jak Ty czuję dyskomfort w gardle, bóle żołądka, mdłości i miewam ataki duszności. Jest mi niewyobrażalnie trudno, też jestem smutna, przygaszona bez chęci do dalszego życia. Zostałam przebadana przez internistę, byłam u psychiatry i psychologa. Łykam pramolan, moja sytuacja jest o tyle trudna, że zarówno psychiatra jak i psycholog wręcz zabraniają mi jakichkolwiek kontaktów z moją chorą toksyczną matką, stosuje się do ich poleceń, ale łatwo nie jest, tym bardziej, że rodzice nie rozumieją w jakim jestem stanie, atakują mnie telefonami i wzbudzają poczucie winy, nie chcą pomocy nikogo z zewnątrz choć zaproponowałam, że sfinansuję fachową opiekę. Wiem z całą pewnością, że ich oczekiwania są większe od faktycznych potrzeb, wiem, że wyrządzili mi w życiu wiele krzywdy, wiem, że rację ma psychiatra i psycholog, a jednak nie jest mi dobrze. Płacimy bardzo wysoką cenę za choroby naszych bliskich, stałam się nieobecna dla syna, znajomych, przyjaciół. Pewnie to co powiem wzbudzi u innych dzielnych, silnych członków rodzin chorujących niechęć i niesmak w stosunku do mojej osoby, ale łapię się na tym, że żałuję, że tak bardzo zaangażowałam się w pomoc, zapłaciłam za to zrujnowanym zdrowiem i otrzymałam w zamian za wszystko stek okrutnych słów, Boję się co będzie dalej, boję się siebie, boję się ludzi, chciałabym zamknąć oczy i wrócić do czasów kiedy nie było chorób.
Myślałam o zajęciach z jogi. Jak tata tak bardzo cierpiał - nie umiał przełykać, miał duszności (to było najgorsze, co mnie spotkało) chodziłam z kijkami - było ciepło. Ostatnio byłam na Cmentarzu z tymi kijkami właśnie, ale tak się rozłożyłam emocjonalnie, że nie umiałam wrócić... Lało, szłam dwie godziny... Może zajęcia z jogi by nam pomogły? Wiesz - regulacja oddechu, harmonia itd.? Generalnie szukam endorfin. I albo zacznę żreć, albo ćwiczyć. Joga Basiu? Nie damy się?
_________________ "Jesteś duszą Wszechświata i duszy Wszechświatem!" (złotousty Tuwim)
Ja nie ćwiczyłam, ale zacznę. Już szukam zajęć w Gliwicach. Najbliższe w poniedziałek (najdalej w czwartek). Musimy siebie pomóc, prochy tego nie zrobią. Moja mama też jest kosmitką, najgorsze, że w stresie wychodzę ze mnie jej cechy, a to naprawdę okropne. Więc zawalczmy o siebie.
_________________ "Jesteś duszą Wszechświata i duszy Wszechświatem!" (złotousty Tuwim)
Spróbuję tej jogi, myślę, że to najprzyjemniejsza i najbliższa mi forma terapii. Najchętniej położyłabym się na trawie wśród kwiatów i leżała dzień cały. Może uda mi się z siostrą wyjechać na weekend. Potem zacznie się zwyczajne życie - praca, dzieci, dom, babcia - mama Taty, której przecież teraz nie zostawię, cmentarz. Przeszkadza mi ten ucisk w gardle. Akurat tu, gdzie miał raka tata.
[ Dodano: 2015-10-17, 23:05 ]
Czy ktoś spotkał się z wypadaniem brwi? Kupiłam Loxon 2, ale nic to mi nie pomaga. Zrobiłam makijaż permanentny (ból jak cholera), ale to na jakieś 2 lata wystarczy. Generalnie niewiele mi się chce, tylko jakieś zajęcia moimi z dziećmi mnie mobilizują, bo wiem, że ucierpiały na mojej długiej nieobecności w domu.
_________________ "Jesteś duszą Wszechświata i duszy Wszechświatem!" (złotousty Tuwim)
Dronka bardzo mi przykro Ale kto jak nie my- najbliżsi -mają pomagać , wspierać, pocieszać, przytulać, nasze kochane osoby. Cierpimy tak samo- choć inaczej nić osoby cierpiące. Wiadomo, to się również odbija na nas. Wcześniej czy później to odchorujemy. A to jak sobie musimy dać z tym radę zależy od nas- często potrzeba nam pomocy. W stresie różne rzeczy się dzieją. Ja mam w stresie -teraz w chorobie męża- dodatkowe skurcze serca- coś ohydnego, kołatanie serca, drżenia i takie tam. Ale wiem, że to nerwica.
Musimy się trzymać
Wstałam znów z zaciśniętym gardłem, poszłam (pierwszy raz) przebiec kawałek - do siłowni na świeżym powietrzu (tuż pod CO), biegiem wróciłam do domu - i przeszło. Zaliczyłam kąpiel i czuję się lepiej. Chyba trzeba to napięcie rozładowywać.
_________________ "Jesteś duszą Wszechświata i duszy Wszechświatem!" (złotousty Tuwim)
Wiadomo, że żadne leki uspokajające/psychotropy czy temu podobne nie są w stanie do końca zabić nasze myśli, nasz stan zawsze do tego potrzebna jest nasza praca własna. Nie ma cudownych tabletek, które pokonają choroby czy stany psychiczne mogą tylko w jakiś sposób gasić nasz ból. Musisz znaleźć swój "cudowny sposób" na cierpienie. Dla jednych będą to spotkania z psychologiem, dla innych z najbliższą rodziną/przyjaciółmi. Może to być praca/jakaś pasja, albo zmęczenie fizyczne czy też samotny spacer i wylanie wszystkich łez, które w nas siedzą. Chyba okres żałoby trzeba po prostu przeżyć, ile czasu to zajmie to już indywidualna predyspozycja/psychika danej osoby.
Życzę Ci z całego serca jak najszybszej poprawy Twojego stanu fizycznego i psychicznego, jak najszybszej równowagi
Dronka82
Przeżyłam w życiu bardzo dużo - pochowałam syna, córkę i męża. Zostałam sama. Brałam psychotropy wówczas, dzisiaj biorę małe dawki. Mówią, że czas leczy rany - nieprawda!!! Musiałam sobie radzić sama, zostając na tym świecie. Wiesz co mnie koi nerwy - las, park - chodzę tam codziennie (jak aura jest sprzyjająca, a minęło już 6 lat). Chodzę, podziwiam drzewa, otaczającą przyrodę, a myśli i tak mam "skołowane". Każdy w inny sposób przeżywa żałobę, organizm Twój musi odreagować ten duży stres, ale pomyśl - masz dla kogo żyć i życzę Ci dużo zdrowia.
Dziewczyny przeczytałam co piszecie i naszła mnie zaduma. Ja nie straciłam nikogo bliskiego ( poza dziadkami) tylko sama choruję.
Powiem jedno, mam takiego doła, że trudno opisać. Na początku choroby, kiedy człowiek miał nadzieję na wyleczenie dzielnie znosiłam wszystko z uśmiechem na gębie. Kiedy po operacji dopadły mnie powikłania leżąc w szpitalu po pierwszym TK załamałam się. Leżałam i ryczałam jak nikt nie widział. Jak współlokatorki z sali nie spały ja uśmiechnięta pocieszałam innych. Teraz zastanawiam się czy to była reakcja na stres czy ja już tak mam. Nawet teraz idąc do lekarza, choćbym zwijała się z bólu zawsze mam uśmiech na gębie. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
Zaczęłam odwiedzać psychiatrę-stwierdził depresję. Żadne leki antydepresyjne się u mnie nie sprawdziły, prawie po wszystkich miałam skutki uboczne nie pozwalające na normalne funkcjonowanie.
Obecnie biorę Xanax ( w postaci generyku Alprox), jest to lek przeciwlękowy, oraz Dormicum , które działa nasennie, ale ja je biorę również w ciągu dnia, żeby się wyciszyć. Leki te biorę już na tyle długo, że rozwinęło się u mnie uzależnienie od nich. Chciałabym je odstawić, ale lekarz zabrania. Oczywiście nie wspominam o Morfinie, którą też biorę już długo.
Ale nie o lekach chciałam napisać, ale o życiu.Strasznie szkoda mi mojego męża. Młody jeszcze chłop, ma swoje potrzeby ( wiadomo jakie) a ja wykręcam się jak mogę. Nie wiem co zrobić, żeby się przemóc i ...wiadomo o co chodzi. W tym lekarz mi nie pomoże niestety.
Strach o życie zaczyna u mnie narastać. Boję się śmierci, ale boję się również kolejnej operacji, boję się, że operacja nie będzie już możliwa itp. Błędne koło, w którym tkwię, nie pozwala mi czasami cały dzień opuścić łóżka. Ból bólem, ale nastrój mam taki, że tylko leże i zmieniam strony ciała z jednego boku na drugi. Z rad psychoonkologa nie zamierzam korzystać, bo co mi powie? To co wiem, tylko głowa nie przyjmuje.
Nie wiem co zrobić, żeby sobie pomóc. Matnia , w której tkwię wydaje się nie mieć wyjścia.
Nic mnie nie cieszy. Ostatnio na zlocie na chwilę zapomniałam o wszystkim. Ale zaraz po powrocie ze zlotu wylądowałam w szpitalu i znowu dół.
Ja ktoś ma pomysł co zrobić, żeby zacząć jeszcze żyć póki mogę poproszę o rady. Bo takie życie jakie mam teraz to wegetacja.
Mnie po długotrwałym stresie dopadł bezwład rąk. Nagle przestawałam czuć dłonie i nogi. najczęściej podczas prowadzenia samochodu. Do tego okropny nie do opanowania ból głowy. Leki jedno ,ale przedyskutowałam z panią psycholog problemy- wizyty co tydzień przez pół roku. I do tego 2-3razy w tygodniu pilates, później intensywniejsze zajęcia fitness.
Uświadom sobie ,że teraz ty i rodzina jesteście ważni. spędzajcie ze sobą dużo czasu, musicie odbudować więzi.
[ Dodano: 2015-10-18, 18:54 ] gabi30, może jednak skorzystaj z pomocy psychoonkologa ?
a w miarę możliwości uciekaj do parku, lasu czy choćby ZOO
gabi30, mi przyszło do głowy, że jeśli tylko Twój stan zdrowia na to pozwala - musisz być komuś potrzebna, jakkolwiek się da. Jeśli nie możesz niczego innego-rób kartki,które oddasz na jakiekolwiek aukcje, szydełkuj bombki,aniołki, szyj ze starych ubrań... szukaj sensu i tego, co możesz dać z siebie! Jest tylu potrzebujących, którym nie trzeba kasy, a naszego czasu, który na kasę zamienią.
Od kiedy pamiętam działałam zawsze jakoś charytatywnie, nie wiem nawet skąd się to wzięło, kilka lat opiekowałam się niepełnosprawną dziewczyną, teraz wspieram chłopca, znajomego kumpeli chorego na dystrofię-współtowarzyszę na imprezach, raz zajmuję się dziećmi, raz robię bombki ze wstążek, to znowu zbieram makulaturę... Teraz myślę nad naszym gliwickim hospicjum, chciałabym tam raz/dwa razy w tygodniu opiekować się dziećmi rodzin, które odwiedzają chorych. Sama jak chodziłam do taty nie miałam gdzie oddać moich córek, myślę, że gdyby był choćby mały pokoik w osobnym budynku (jest takowy), rodziny częściej mogłyby opiekować się chorymi.
Ja sobie poradzę, najciężej mi było, gdy tata cierpiał, a ja nie miałam możliwości mu pomóc, gdy połykał i się dusił, i kaszlał, i mdlał... Mój ból jest niczym w porównaniu z Jego cierpieniem. Zakładając temat po prostu nie wiedziałam, czy to uczucie dyskomfortu w gardle to norma, czy co...
jolapol - zaskoczyłaś mnie, bezwład rąk, nóg?!
Teraz mi się przypomniało, że kiedyś mój tata cierpiał (nerwy w pracy-diagnoza neurologa) na podwójne widzenie. Psycha płata nam figle.
Chyba każdy musi odnaleźć swój środek - ja stawiam na sport i pomaganie innym w miarę moich możliwości. Dziewczyny chore, zdrowe, wspierające, matki, wdowy... i kochanki też:) Bardzo mocno Was ściskam.
_________________ "Jesteś duszą Wszechświata i duszy Wszechświatem!" (złotousty Tuwim)
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum