Czy nie jest Wam WSTYD że nie macie wiary i nadziei że tą chorobę wygracie...?!
Może napisze to trochę brutalnie ale niestety tak jest...
W tej chorobie trzeba byc MOCNYM!! Mieć mocna psychikę, mieć bardzo mocny organizm... i najważniejsze !!! Mieć wiarę w to że się wyzdrowieje, cały czas mieć WIARĘ!
Jeśli tego nie macie......
Pozostawiam to do przemyślenia....
[ Dodano: 2011-06-04, 23:10 ]
I nie mówcie mi że jakieś tam wsparcie coś da ! nie bo NIC nie da! To wszystko zależy od chorego, czy chce walczyć czy NIE. Ja zawsze walczyłem do KOŃCA! zawsze byłem zacięty, jak walczyć to do samego końca, i nie poddawać się NIGDY!!
Z tym że... mi nawet lekarze powiedzieli że mam silna psychika i mocny organizm ale to nie zmienia faktu że WAM się nie UDA! UDA SIĘ!! MUSI!!
To ja też opowiem historię, której byłam świadkiem. Około 15 lat temu zetknęłam się z panią z rakiem piersi. Miała ogromną sączącą dziurę w piersi, nie nadawała się podobno do leczenia operacyjnego, z tego co wiem, chodziła 1x w tygodniu na chemię. Kobitka powiedziała, że wie, że umrze ale jeszcze nie teraz, bo córka zdaje maturę i idzie na studia i nie ma czasu na umieranie. Później była obrona córki - pani nadal nie miała czasu na umieranie. Później ślub córki, budowa domu, ciąża...pani nadal twierdziła, że umrze na pewno...ale nie teraz. Dziurę w piersi miała nadal - ani mniejszą ani większą. Umarła po chrzcinach wnuczki, czyli 7 lat po "zaplanowanym" terminie.
Do dziś nie mogę pojąć fenomenu tego zjawiska...chyba to było to, co pisze Damiani. Jestem pełna podziwu i uważam, że ważny też jest motyw do życia.
Znam też przypadek osoby samotnej, pogrążonej w depresji....zgasła bardzo szybko.
_________________ Człowiek potyka się o kretowiska, nie o góry.
Znam też przypadek osoby samotnej, pogrążonej w depresji....zgasła bardzo szybko.
Właśnie.... pogrążonej w depresji... Smutne to jest... bo raczej taka osoba z ta choroba nie wygra... Szkoda mi takich ludzi którzy z tą choroba nie wygrywają Najgorzej jak umiera osoba którą tak bardzo kochaliśmy
Czy nie jest Wam WSTYD że nie macie wiary i nadziei że tą chorobę wygracie...?!
[...]
W tej chorobie trzeba byc MOCNYM!! Mieć mocna psychikę, mieć bardzo mocny organizm... i najważniejsze !!! Mieć wiarę w to że się wyzdrowieje, cały czas mieć WIARĘ!
[...]
Przepraszam, Damian, jesteśmy w podobnym wieku, ale o jakim wstydzie piszesz?
W opiece paliatywnej jest nadzieja- ale nadzieja na to, że nasi bliscy nie będą cierpieć. Że nie będą odczuwać bólu, że będą się nie załamywać- że uda nam się ich przygotować na to najgorsze...
Myślę, że chciałeś napisać jeszcze o etapie leczenia radykalnego. Psychika jest ważna, ale ważne jest to, aby mieć kogoś koło siebie. Ja mam w domu dwóch 'rakowców'... jest różnie. Tata jest bardziej chory (wyższy stopień zaawansowania raka, gorzej rokujący), ale jest bardziej silny psychicznie. Bardzo go wspieramy i spędzamy z nim w szpitalu każdą wolną chwilę. Przedstawiamy mu wiele sytuacji, w których ludzie żyją z tą chorobą. Najgorzej jest w sytuacjach, kiedy jest dużo gorzej z osobami, które Tata poznał osobiście, np. po operacji sąsiad z sali Taty operowany w innym miejscu... mówi szeptem (to chyba uszkodzona krtań?). U Taty na szczęście operacja się udała.
A Mama... Mama ma różne chwile. Również leczona jest radykalnie. Boję się tylko momentu, kiedy... zaczną jej wychodzić włosy. To będzie pewnie za jakieś 2 miesiące... Ale przetrwamy to... bo jesteśmy razem.
Słowem, inna jest sytuacja osób leczonych radykalnie, a inna osób leczonych paliatywnie.
Damiano18, mi się podoba to co napisał Lance Armstrong w jednej ze swoich książek o walce z rakiem - nie ma reguły, czasami walkę przegrywają bardzo silni psychicznie i fizycznie ludzie,a to że nam się udaje ją wygrać powinno nas mobilizować do pomocy innym, a nie do ferowania wyroków "ty jesteś słaby, a ty jesteś silny".
Depresję należy leczyć, a nie załamywać ręce. Jeśli chcesz pomóc, możesz mobilizować osoby, które na nią cierpią do skorzystania z pomocy specjalisty, a nie dołować je dodatkowo mówiąc im, że są "słabi".
Myślę, że chciałeś napisać jeszcze o etapie leczenia radykalnego.
Myślę ze to właśnie miał na myśli Damiano18, chociaż tytuł tematu jest zupełnie inny. Ja zresztą też dziękując mu za te słowa miałam na mysli inny etap leczenia niż paliatywny u schyłku życia. Jednak słowa jego trafiły w istotę mojego problemu z psychiką. Chociaż nie mam depresji a stany załamania mam obecnie sporadycznie jest mi bardzo ciężko uwierzyć w szczęśliwy finał mojej choroby . Wstyd mi za siebie ,że pierwsze o czym myślę rano po przebudzeniu jest mój rak. Wstyd mi ,że gdy zasypiam wyobrażam sobie swoją śmierć i cierpienie bliskich zamiast planować przyszłość .Wstyd mi,że rozpatrując mój przypadek ze statystycznego punktu widzenia nie myślę ze mam aż 50 % na przeżycie lecz tylko 50 % , wstyd mi ,że wierzę w to ,że progresja to tylko kwestia czasu, wstyd mi ,że nie ma minuty od roku w której bym nie analizowała swojego przypadku, nie myślała o tym co się stało, jak się stało, co mogłam jeszcze zrobić, co mogę zrobić.... itp itd .
Jeszcze długo by wymieniać. I chociaż na co dzień funkcjonuję w zasadzie jak przed chorobą nie potrafię zmienić myślenia, nie potrafię uwierzyć ,że może mi się udać, że mogę go pokonać. Dlatego, gdy dziś przeczytałam słowa Damiano18,a że zawsze byłam chorobliwie ambitna uświadomiłam sobie ,ze po prostu jest mi wstyd........
Nie ukrawam ,że bardzo mi pomogły jego słowa. Jednak rozumiem ,ze innych mogą urazić. Może temat w ,którym zostały umieszczone jest niewłaściwy.
Pozdrawiam wszystkich i dziękuje za wysłuchanie
biofanko, ja cię bardzo dobrze rozumiem! Mi dochodzenie do etapu, że mogę powiedzieć bez problemu "jestem zdrowa" i uwierzyć w to co mówię zajęło ostatnie dwa lata
Ale dalej uważam, że wstyd nie ma tu nic do rzeczy, nie wstydzę się tego że tak długo to trwało, nie uważam, że jestem przez to słabsza, silniejsza czy cokolwiek.
Rzeczywiście zrobił się tutaj offtop dlatego podzielę ten temat.
nie wstydzę się tego że tak długo to trwało, nie uważam, że jestem przez to słabsza, silniejsza czy cokolwiek.
Więc jak z tym wstydem, z tym staraniem się bycia silną za wszelką cenę- dać sobie radę? Czy mam poddać się emocją, być sobą ?Boje się ,że to właśnie zaprowadzi mnie wprost do depresji. Może moje ambicje powodują ,że faktycznie wszystko robię na siłę, może po prostu musi upłynąć ten czas właściwy zanim zrozumiem...Tylko tak bardzo, chciałabym pozbyć się tych myśli, chociaż na jeden dzień
To trochę truizm , ale każdy ma jakiś swój czas, na zaakceptowanie pewnych spraw. Odpowiedni moment, żeby przestawić się z myślenia 50% puste na 50% pełne.
Przecież nie można od siebie wymagać, że siłą woli się wygna wszystkie lęki. Trzeba sobie trochę odpuścić. Powiedzieć sobie - dobra, mam diagnozę nowotworową i to jest czasem straszne, ale przecież dalej żyję, funkcjonuję, robię rzeczy które lubię, poznaję nowych ludzi, a fakt choroby jest jednym z faktów życia.
A jak ty to czujesz?
Przecież nie można od siebie wymagać, że siłą woli się wygna wszystkie lęki.
To chyba jest mój największy problem. Być może stawiam zbyt duże wymagania , czas rzeczywiście może pomoże przestawić się na „50 % pełne” . Ale przecież ja potrzebuję wiary i nadziei tu i teraz bo nie wiem co będzie jutro. Jutro może będzie już za późno. Czuję jak moje negatywne myśli niszczą mnie , odbierając radość życia i znacznie pogarszają jego jakość.
Czytając blogi młodych kobiet chorych na raka często spotykam się z opiniami iż diagnoza dała im nową lepszą jakość życia w sensie duchowym ,że więcej z niego czerpią więcej doznają i doceniają więcej niż przed diagnozą.
Mnie diagnoza odebrała wszystko poczucie bezpieczeństwa , radość właśnie z błahych spraw, plany ,marzenia....miast tego ogromny lęk , który nie rujnuje mojego życia w sensie fizycznym lecz tkwi głęboko odbierając wiarę i nadzieje.Bardzo bym chciała się tego lęku pozbyć i nie wiem jak .
Rozmawiałam z psychoonkologiem ,ale niestety była to szarpanina .
On o nadziei Ja o statystykach On o wierze Ja o biologii czerniaka ,która niestety za dobrze znam i to powoduje ,że wszystkie te lęki jeszcze bardziej się pogłębiają. Przydałoby się, jakieś pranie mózgu
Rozmawiałam z psychoonkologiem ,ale niestety była to szarpanina
Może w takim razie odpowiedniejszy byłby psycholog, który specjalizuje się w leczeniu zaburzeń lękowych i zajmuje się np. krótkoterminową terapią poznawczo-behawioralną?
Cytat:
U osób z zaburzeniami lękowymi występują specyficzne formy myślenia o rzeczywistości:
Przecenianie prawdopodobieństwa wystąpienia zagrażających zdarzeń („samolot ulegnie katastrofie” – statystycznie transport lotniczy jest bezpieczniejszy od samochodowego);
Przecenianie zagrożenia związanego z niepożądanym wydarzeniem („jak popełnię błąd nawet w pierwszym tygodniu nowej pracy, to mnie wyrzucą” – prawdopodobnie będzie to zwrócenie uwagi, a nie od razu zwolnienie)
Interpretowanie zdarzeń niejednoznacznych jako zagrożenia („szef wyszedł z kuchenki tuż po moim wejściu – na pewno nie jest ze mnie zadowolony i wkrótce mnie zwolni” – a może i tak miał zamiar wyjść w tym momencie, może ma taką zasadę, żeby się nie spoufalać z pracownikami)
Terapia na poziomie poznawczym (czyli dotyczącym myśli) polega na oszacowaniu rzeczywistego ryzyka i zmianie lęku i zamartwiania się w zdrową troskę.
Powyższe przykłady z artykułu "Terapia poznawczo-behawioralna zaburzeń lękowych" dotyczą oczywiście jakiś drobnych lęków "pracowiczych" ale dają pojęcie o mechanizmach jakie działają w naszej głowie.
źródło: Aktualności - Tel-Med
Zaznaczam, że znam tą teorie tylko z książek Sama chciałam takiej formy terapii spróbować, na razie jednak nie było odpowiadających mi terminów, ale przekonuje mnie to, że jest to działanie nastawione na określony cel.
wiesz co Damiano...kiedyś też tak traktowałam ludzi. Nie mogłam znieść w nich słabości, bo sama byłam bardzo silna, za bardzo. Nie pozwalałam sobie na słabość i przez to nabawiłam się poważnych emocjonalnych dolegliwości. Teraz pozwalam sobie być słabą, ale potrafię też być silna. O tę równowagę chodzi, a nie o zakładanie zbroi i udawanie, że nic mnie nie złamie. Bo przykro mi to mówić, ale każdego "coś" może złamać. Jesteśmy ludźmi, nie cyborgami.
Biofanko ! Identyczne rozmowy z psychologiem prowadziłam jak zachorowałam poważnie na serce i z takim samym skutkiem, strach gdzieś w głowie siedzi, mój niestety już 8 lat. Teraz doszłam metodą prób i błędów że go nie ma jak robię coś ciekawego lub ekscytującego, albo oglądam wyjątkowo fajny film, przedstawienie itp. Te godziny są wolne. Najgorzej znoszę jazdę autobusem jak mam wolne miejsce, spojrzę w okno uświadamiam sobie swoją sytuację i łzy ciekną. A najlepsze są podróże zagraniczne, tylko to drogi sposób odreagowania, ale wtedy ulga trwa tygodnie. Ja już na emeryturze, ale jeżeli masz fajną pracę to angażuj się w najtrudniejsze projekty (tak robiłam) to też przynosi ulgę. A poza tym stwierdziłam że to jakiś medialny wymysł, że człowiek ma być szczęśliwy cały czas i nie bać się niczego. A szef!? Trzymaj się!!
wiesz co Damiano...kiedyś też tak traktowałam ludzi. Nie mogłam znieść w nich słabości, bo sama byłam bardzo silna, za bardzo. Nie pozwalałam sobie na słabość i przez to nabawiłam się poważnych emocjonalnych dolegliwości. Teraz pozwalam sobie być słabą, ale potrafię też być silna. O tę równowagę chodzi, a nie o zakładanie zbroi i udawanie, że nic mnie nie złamie. Bo przykro mi to mówić, ale każdego "coś" może złamać. Jesteśmy ludźmi, nie cyborgami.
Tak wiem ze my ludzie nie jesteśmy cyborgami i czasami życie może nas... "złamać" chciałem tylko powiedzieć że znam kupe ludzi którzy mówią że im sie nie uda wygrać... są za słabe... nie mają siły... myślą to już koniec nie ma co... A przecież wcale tak nie jest! Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście Po prostu trzeba mocno w to wierzyć że się uda, że wszystko będzie dobrze, a nie " Nie mi się nie uda wygrać z ta chorobą" Uda się! Czasami jest mi smutno że ludzie oczywiście niektórzy mają takie nastawienie... Oczywiście... nie wiem czy to powinienem tu pisać ale lubię być szczerym I chyba się ze mną zgodzicie że........ czasami choroba jest już tak zaawansowana że...... po prostu faktycznie nie ma z niej żadnego wyjścia.. Tak mówi czasami lekarz ALE... wiecie co...? Ja bym wziął to na bok bo czasami lekarze się mylą i podjął leczenie w bardzo silnej wierze i nastawieniu w to że się uda. Nie wiem czy w to wierzycie czy nie, ale na pewno niektórzy tak, że takim nastawieniem organizm sam zaczyna walczyć z taka chorobą, oczywiście trzeba go wspomóc, np. chemioterapią I jeszcze jedno.... Ja o tej chorobie zapomniałem ZUPEŁNIE, w czasie leczenia prawie wcale o niej nie myślałem, myślałem tak jakbym jej nie miał, wiem że to trudne ale wykonalne ! W takiej chorobie nie można siąść w koncie i płakać! To nic nie da, a jeszcze pogorszy, jak to miewają " Głowa do góry i idziemy!"
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum