Dobry wieczór,
chciałabym zapytać o opinie dotyczące sytuacji mojej mamy (57 lat).
W 2012 zdiagnozowano u niej raka szyjki macicy. Zastosowano chemioterapię, radioterapię i leczenie operacyjne (usunięcie macicy i jajników).
Mieliśmy dwa lata spokoju, po których mama zaczęła wymiotować - zwracała prawie każdy posiłek.
Trafiła do szpitala, gdzie nic z nią nie robiono przez 10 dni, jedynie karmiono dożylnie (schudła wtedy 10 kg!) - niesamowite, jak człowiek może się zmienić w tak krótkim okresie.
Po 10 dniach lekarze zdecydowali się na operację - i okazało się, że rak niestety powrócił i spowodował niedrożność jelit.
Lekarz wyraził się, jakoby w środku był "przykry widok". Nowotwór był też już rozsiany po całej otrzewnej.
Zastosowano chemioterapię.
Niestety, mama dostała uczulenia na cis-platynę i chemioterapii nie można było kontynuować.
Tomografia po chemioterapii wykazała 2 cm nowy twór oraz niezmniejszenie się się nowotworu w otrzewnej.
Od ostatniego wlewu minęły dwa miesiące, mama nie ma żadnych bólów, poza tym, że jest bardzo chuda i słaba, funkcjonuje dość normalnie, może nawet podróżować po pobliskich miejscowościach z moim tatą.
Dwa tygodnie temu zaczął powiększać jej się brzuch, zbiera się płyn nowotworowy.
Lekarze stwierdzili, że nic już nie mogą zrobić i mama ma przejść pod opiekę przychodni paliatywnej.
Wydaje mi się to dziwne, bo poza powiększonym brzuchem i bardzo okazjonalnymi wymiotami nic się nie dzieje i mama funkcjonuje normalnie (w sensie nie leży w łóżku, normalnie je, wychodzi na spacery)...
Chciałabym prosić o poradę - czy sytuacja rzeczywiście wygląda na beznadziejną?
Czy warto korzystać z opcji medycyny alternatywnej?
I jakiego rozwoju choroby można się spodziewać?
Bardzo dziękuję za wszelkie odpowiedzi!
Może ktoś ma bliską osobę w podobnej sytuacji? Z chęcią nawiążę kontakt...