1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Historia mojej mamy |
lionee
Odpowiedzi: 7
Wyświetleń: 5632
|
Dział: Nowotwory płuca i opłucnej Wysłany: 2017-04-05, 11:57 Temat: Historia mojej mamy |
@ewasta83: Przykro mi, że Twojego tatę również dotknęła ta choroba :( Brak apetytu może być chwilowy, jako efekt radioterapii. Moja mama zniosła ja bardzo dobrze, poza wypadajacymi włosami nie działo się nic niepokojacego. Natomiast na około miesiac jej stan bardzo się poprawił - wróciła pamięć, logiczne myślenie, koordynacja ruchowa (była po prostu soba przez ten czas). Niestety tylko miesiac... Mama dostała radioterapię (20Gy w 5 dni) w listopadzie, zmarła 26 lutego, więc około 3,5 miesiaca. Rozumiem Cię, że szukasz takiej informacji, sam takiej szukałem gdy dowiedziałem się, że mama jest chora - dlatego też opisałem jej historię, w ramach podziękowania dla forum za informacje, które tu zdobyłem. Chciałem dołożyć moja cegiełkę.
Ale tak jak napisała siostra radke - to nie jest reguła i Twój tata może żyć wiele dłużej, czego Ci życzę! Trzymajcie się. Wspieraj tatę. |
Temat: Historia mojej mamy |
lionee
Odpowiedzi: 7
Wyświetleń: 5632
|
Dział: Nowotwory płuca i opłucnej Wysłany: 2017-03-14, 13:40 Temat: Historia mojej mamy |
Witam,
Chciałem opisać historię mojej mamy, niestety historia ta jest bez happyendu. Historia ta rozpoczyna się w piątek, 28 października 2016. Będąc w pracy dostałem telefon do koleżanki mojej mamy, że mama prawie straciła przytomność będąc w przychodni. Zebrałem się i pojechałem do niej. Natychmiast pojechaliśmy do szpitala w Jastrzębiu Zdroju. Tam po TK okazało się, że są zmiany meta w mózgu, kilka zmian, stąd zawroty głowy. Nie miałem z mamą super kontaktu nigdy, dodam, że byłem jej jedynym dzieckiem. Jednak przy diagnozie to ona była silniejsza i to ona mnie pocieszała. "Poradzimy sobie" mówiła. Przerzuty powodowały obrzęk mózgu, więc mamę hospitalizowano, dostała kortykosteroidy (Dexamethason) i inne leki. Przez weekend jej stan się poprawił. Wróciła jej równowaga, możliwość samodzielnego chodzenia i w miarę dobry humor. Po wyjściu ze szpitala wróciła do domu z terminem konsultacji na onkologii w Gliwicach. Te kilka dni pomiędzy wizytami były jednymi z ostatnich normalnych...
W Gliwicach zaproponowano nam radioterapię całej głowy, co było dobrym posunięciem (na MRI i TK nie zawsze wszystko widać). Niestety - mnogość i wielkość przerzutów dyskwalifikowały ją z Gamma Knife. Próbowałem dowiadywać się w Warszawie, Katowicach i Pradze, niestety wszędzie odmowa. To była kolejna bardzo zła wiadomość. Nie umiałem powiedzieć tego mamie wprost. Oszukiwałem ją, że jeszcze nie dostałem odpowiedzi... Wyznaczono termin radioterapii. W oczekiwaniu na nią mamie pogorszyła się pamięć, nie wiedziała jaki jest dzień tygodnia itd. Widać było pierwsze symptomy, że to nie przelewki... Radioterapia odbyła się na trochę wariackich papierach mam wrażenie. Mama była w szpitalu w Będzinie i codziennie była dowożona do Gliwic. Jej pamięć szwankowała już na tyle, że zapomniała gdzie jest i zgubiła (czy specjalnie uciekła(?)) się w Gliwicach na onkologii (miała czekać na swoją kolej pod pokojem zabiegowym). Jej psychika zaczęła się zmieniać. Stała się butna, uparta i trudna w rozmowie.
Po radioterapii jej stan psychiczny wrócił do normy, co bardzo mnie cieszyło. Nigdy nie cieszyła mnie bardziej rozmowa z mamą przy kawie (choć wcześniej tego nie doceniałem, niestety). Dostaliśmy termin na kolejną wizytę w Gliwicach celem ustalenia możliwości chemioterapii. Stan zdrowia mamy - cały czas dobry (oczywiście biorąc pod uwagę warunki). Żeby wykonać chemioterapię trzeba wiedzieć z jakim typem guza mamy do czynienia, więc pierwszym krokiem była wizyta na pulmonologii w Orzeszu. Miała zostać wykonana bronchoskopia. Niestety, psychika mojej mamy zaś się nagle zmieniła i odmówiła wykonania zabiegu :(. Wróciliśmy do domu... Straciliśmy tydzień w szpitalu. Tydzień cennego czasu... Praktycznie wszystkie możliwości leczenia zostały już wyczerpane... Udało mi się ją przekonać jednak do poddania się bronchoskopii dając złudną nadzieję, że chemia może przedłużyć jej życie o rok, może dwa... Więc znowu Gliwice po skierowanie i powrót do Orzesza...
Tym razem mama poddała się bronchoskopii. Jednak stan jej zdrowia już był zły... Guz coraz bardziej atakował mózg. Mama coraz mniej chodziła. Bronchoskopia spowodowała niemożność przełykania przez 2 dni, więc nie mogła łykać swoich tabletek przeciwobrzękowych, jej stan się dramatycznie pogorszył. Wyglądała jakby była jedną nogą na tamtym świecie już (wywrócone do góry oczy itd. niemożność mówienia) Wezwałem rodzinę (przyjechali na Śląsk z Pomorza), żeby się pożegnała... Dopiero później mnie olśniło, że może oni nie podali nic przeciwobrzękowego dożylnie... I faktycznie!! Mama ze względu na złą pamięć mówiła lekarzom, że łykała tabletki, czego faktycznie nie robiła. Podano jej ostatecznie mannitol. Po dwóch dniach jej stan się poprawił. Mogła znowu chodzić i mówić, była w miarę logiczna. Niestety, lekarz onkolog zdyskwalifikował ją z chemii...
Wróciliśmy do domu. Załatwiłem hospicjum domowe i opiekę w czasie, gdy ja byłem w pracy. Od tego momentu choroba przyśpieszyła. Mama przestawała chodzić, miała zwidy. Np. wołała mnie tak jakbym stał na drugim końcu pokoju, gdy ja siedziałem tuż koło niej na łózku, widziała osoby, których nie było w pokoju itd... Sama chyba sobie zdała sprawę, że to już ostatnia prosta... Pewnego wieczora zaczęła się mocno wiercić na łóżku. Podeszłem do niej i ona ze łzami w oczach, niemal krzycząc błagała mnie, bym ją ratował. To było coś co mnie zniszczyło... ta moja bezsilność, te jej smutne oczy... Powiedziałem, że nie mam takiej mocy, choć zrobiłbym wszystko, oraz obiecałem, że będę przy niej w ostatniej chwili. Chwilę popatrzała na mnie i położyła się spać... Choroba postępowała. Prawa strona część twarzy opadła (mama nie mogła zamknąć oka). Jadła coraz mniej, coraz mniej piła. Stała się agresywna słownie. Mimo materaca antyodleżynowego pojawiły się odleżyny. Pielęgniarka z hospicjum nauczyła mnie jak podawać kroplówki to był wtorek 21.02.2017 Mama w nocy je wyrwała. Od tego momentu nie chciała pić ani jeść. Przestała reagować na moje pytania i na mnie...
Ostatni etap... W czwartek 23.02.17 zadzwoniła do mnie pielęgniarka z hospicjum i powiedziała, że jest wolne miejsce, czy ma przysłać transport. To była najtrudniejsza decyzja chyba. Mama chciała umrzeć w domu, ale ja miałem nadzieję, że jeszcze jej tam pomogą, nawodnią. Sam nie mogłem jej na tyle już pomóc... Mieli przyjechać koło 17:00 tego samego dnia... wiedziałem, że to jej ostatnie godziny w ukochanym domu. Ta myśl mnie rozdzierała powodując ogromne wyrzuty sumienia. Mama dostała tam opiekę na najwyższym poziomie (hospicjum w Żorach - dziękuję!!). Opatrzono odleżyny, podłączono znowu kroplówki. W piątek był dzień z kawą - panie wolontariuszki wzięły mamę i innych chorych na kawę, było ciastko, śpiewy itd. To był ostatni raz kiedy widziałem mamę uśmiechniętą. W sobotę jej stan się pogorszył. Przestała reagować na mnie, na to co do niej mówię, oddech stał się nieregularny. Zdruzgotany wieczorem poszedłem do domu, zobaczyć w końcu moje dzieci, które mnie ostatnio prawie wcale nie widziały. W niedzielę wstałem wcześniej niż zwykle, w pośpiechu pojechałem do hospicjum. Byłem tam o 8:00 Tam zastałem pusty pokój... wiedziałem co to znaczy. Moja mama zmarła o 26.02.107 o 7:40. Obiecałem jej być przy niej, nie miała przecież nikogo oprócz mnie... Nie zdążyłem. Przepraszam Mamo.
Gdyby ktoś potrzebował szczegóły techniczne: leki, dawkowanie, mri, tk itp. mogę podesłać. |
|
|