Witam serdecznie,
W listopadzie zeszłego roku u mojej Mamy zdiagnozowano raka jelita grubego. Przeszła radykalną operację- usunięto prawą połowę jelita wraz z kilkunastoma węzłami chłonnymi, z czego w czterech były komórki nowotworowe. Od początku towarzyszą nam pechowe zbiegi okoliczności- po operacji, na skutek problemów z gojeniem się rany, nie mogła otrzymać pierwszej dawki chemii w "przepisowym" terminie. Po kilku wlewach oksaliplatyny i fluorouracylu, kiedy markery zaczęły lekko spadać, Mama złapała infekcję, potem osłabiła się krew i w efekcie nastąpił ok. miesięczny okres przerwy w leczeniu. Po tym okresie markery zaczęły szybko rosnąć, więc zmieniono oksaliplatynę na irynotekan. Po dwóch wlewach, kiedy markery osiągały coraz to większe wartości, zdecydowano się przerwać leczenie i dokonać wszechstronnej diagnostyki (TK, PET). Wszystkie wyniki były ok, jednak na USG stwierdzono powiększenie jajnika. Zdecydowano się więc wykonać operację, która niestety okazała się wyłącznie zwiadowczą- nowotwór okazał się rozsiany w obrębie jamy brzusznej. Zmiany stwierdzono w krezach jelit, w powłokach jamy brzusznej, otrzewnej ściennej, trzewnej oraz w prawym jajniku, którego chirurg nie zdołał usunąć, gdyż był wrośnięty w jelito. Pobrano tylko wycinki, które potwierdziły, ze jest to rozsiew pierwotnego guza jelita, nie niezależny nowotwór jajnika.
Mamie podano jak dotąd trzy wlewy Erbituxu, na którego nowotwór Mamy wykazał możliwą wrażliwość w przeprowadzonych po pierwszej operacji badaniach genetycznych.
Od operacji jednak doskwierają Mamie zaparcia i nudności- metoklopramid i czopki glicerynowe nieco regulowały tę kwestię, ale jednak nie do końca. W czwartek, zamiast dawki Erbituxu, zrobiono Mamie prześwietlenie i stwierdzono podniedrożność. Nie wiem, czy na skutek zrostów pooperacyjnych, czy guzów... Chirurg orzekł, że nie widzi konieczności operowania natychmiast, leku jednak Mama nie dostała z uwagi na możliwy zabieg w najbliższym terminie. Jutro w szpitalu mamy konsultację z innym chirurgiem w tej sprawie.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z rokowań, ale nie poddaję się, Mama również. Jest obecnie w dość dobrym stanie, funkcjonuje normalnie (krząta się, gotuje, pierze, zmywa, wychodzi na spacery z psem po kilka razy dziennie, czyta
), jest jednak dość osłabiona wymiotami, które prawie uniemożliwiają jej jedzenie, a od czasu odstawienia metoklopramidu są nasilone (1-2, max to 3 dziennie, ale jednak w żołądku zostaje niewiele...). Bloczki z ostatniej operacji wysłaliśmy do Monachium na badania, by określić, na jakie rodzaje chemioterapii gad jest potencjalnie wrażliwy i nie strzelać w niego na ślepo. Może coś wymyślą- do tego czasu jednak musimy postawić Mamę a nogi.
Zabieg udrożnienia jelita, który zapewne okaże się konieczny, chcielibyśmy choć trochę obrócić na naszą korzyść... Chcielibyśmy, by operacji podjął się lekarz, który nie tylko zrobi to, co jest konieczne "na już", ale który również wytnie guzki, które mogłyby spowodować niedrożność za chwilę, a także ogólnie spróbuje zmniejszyć masę nowotworową na tyle, na ile to tylko możliwe. Oczywiście, jest to szukanie brzytwy, ale szukamy możliwości konsultacji z doskonałymi fachowcami, którzy mogliby podjąć się próby przeprowadzenia zabiegu w większym zakresie, na tyle, a ile okazałoby się to możliwe po otwarciu.
Chciałam Was bardzo prosić o ewentualne namiary na chirurgów doświadczonych w tego typu zabiegach, którzy mogliby nam pomóc.
I o wszelkie pomysły, podpowiedzi.
I o wsparcie, bo bardzo mi go brakuje- jestem z natury optymistką, ale ostatnio jest mi bardzo ciężko.
I jeszcze - o moc pozytywnej energii dla nas
Pozdrawiam serdecznie.