Dziękuję za słowa wsparcia.
Cóż mogę napisać...
Od jakiegoś czasu, było do przewidzenia, jaki będzie finał walki z chorobą...
Nadzieja jeszcze się tliła, kiedy mama w listopadzie ubiegłego roku pojechała na naświetlania głowy do WCO w Poznaniu (tam się leczyła od 2011 roku, kiedy pojawił się drugi rzut choroby po 10 latach). Wiadomo już było, że guzy w mózgu są nieoperacyjne, ale nadzieję pokładano właśnie w radioterapii- nawet jeśli guzy nie ulegną zniszczeniu, to chociaż ich rozrost zostanie opanowany...
Do początku marca 2014, mama jeszcze funkcjonowała w miarę samodzielnie.
Nie pracowała już, co prawda (przybywała na zwolnieniu), lecz nadal starała się samodzielnie egzystować, używając pomocniczo kuli (już wtedy pojawiły się problemy z poruszaniem).
W nocy z 6 na 7 marca, mama dostała bardzo silnego ataku padaczki. Karetka zabrała ją nieprzytomną do szpitala- umieszczono Ją wtedy na oddziale neurologicznym. Tam wykonano TK głowy, gdzie stwierdzono, że, co prawda, pogorszenia nie ma, ale guzy nadal istnieją (nie uległy zniszczeniu). To właśnie one były winowajcami napadu epilepsji.
Po tym ataku mama już się nie podniosła. Co prawda, wrócił Jej kontakt słowny (lecz różnie też z tym bywało- raz całkiem logiczny, a raz słabiutki), ale z łóżka już nie wstała. Lekarze ze szpitala, przy wypisie, zasugerowali zwrócenie się o pomoc do Hospicjum Domowego. Tak też uczyniliśmy. Od tego czasu było tylko gorzej, stan mamy sukcesywnie się pogarszał.
2 kwietnia znalazła się w Hospicjum Stacjonarnym, gdyż straciła świadomość, a szpital już Jej nie chciał przyjąć.
2 dni później ocknęła się.
Pamiętam, to był weekend.
Przyjechaliśmy do Niej w odwiedziny, a Ona siedziała na łóżku i zajadała truskawki (z trudem zdobyte- w końcu to nie sezon "truskawkowy").
Była wówczas bardzo gadatliwa i ożywiona. Żartowała i wspominała dawne czasy.
Nie przypuszczałam, że będzie to ostatnia rozmowa z Nią, przynajmniej w tym życiu.
Nazajutrz zapadła w śpiączkę, pojawiły się problemy z oddychaniem. Dostawała kroplówki i tlen.
Za namową hospicyjnej pani psycholog, pożegnałam się z nią. Obiecałam Jej, że skończę studia, wyjdę za mąż, urodzę dzieci, ułożę sobie życie...
Ostatnią noc przed Jej śmiercią, spędziłam przy Niej.
Kiedy odeszła w południe 8.04, nie było mnie fizycznie przy Niej. Była babcia i tato. Teraz mam wyrzuty sumienia, że nie pojechałam wtedy z nimi...
Niedługo minie miesiąc, odkąd Mama zmarła. Ból pozostał. Ból, że nie będzie Jej przy mnie, kiedy w przyszłym roku będę bronić "inżyniera", kiedy w przyszłości będę wychodziła za mąż, kiedy pojawią się moje dzieci...
Jako osoba wierząca, liczę jednak, że prędzej czy później. nadejdzie taki dzień, kiedy się spotkamy i połączy nas Wieczność.