Witam wszystkich bardzo serdecznie. Piszę pierwszy raz, choć czytam forum od dłuższego czasu w poszukiwaniu informacji. Dziękuję wam że jesteście, forum pozwoliło mi odnaleźć się w sytuacji która spadła na mnie jak grom z jasnego wiosennego nieba.
Opiszę w punktach historię mojej mamy (60 lat), która przebiegała gwałtownie, z wieloma zwrotami akcji:
- mama od wielu lat leczy się na tarczycę, nadczynność która ustawiona lekami została opanowana,
- od września 2016 znowu zaczęła narzekać, stała się bardziej nerwowa, schudła, wszystko oczywiście to była wina tarczycy
- w marcu zaczęłam nalegać na wizytę u lekarza, może innego niż dotychczas, na jakieś bardziej szczegółowe badania
- robimy badania w POZ, morfologia ok wg lekarza pomimo znacznie podwyższonych WBC,
wysokiego CRP i OB 105, usg tarczycy pokazuje podejrzane guzki, pada podejrzenie raka tarczycy, dostajemy skierowanie na CO Ursynów, tam 13 kwietnia wyznaczono nam na cito biopsję tarczycy na 11 maja
- w międzyczasie 8 kwietnia zawożę mamę późnym wieczorem na sor powiatowego szpitala, skarży się na ból w barku, szyi, oka, po lewej stronie ciała. Na sor znowu badania, rtg płuc. Rtg wychodzi "w porządku", znowu wysokie WBC, ob, CRP. Lekarz zapisuje antybiotyk i kontrolę za tydzień.
-15 kwietnia znowu jesteśmy na izbie przyjęć w tym samym szpitalu, mama narzeka dodatkowo na ból głowy, zaczyna puchnąć na twarzy, błagam o jakieś badanie i nocą robią tomograf który nie pokazuje żadnych zmian
- poświąteczny tydzień przynosi pogorszenie stanu mama zaczyna puchnąć dalej, z miseczki b biustonosza robi się f, na klatce piersiowej i plecach zaczynają pojawiać się sine wybroczyny. 23 kwietnia Znowu jesteśmy ma sor powiatowego szpitala, tam na moją sugestię że mama nie dożyje biopsji tarczycy 11 maja, pani doktor ordynuje tomograf z kontrastem i bez odcinka szyjnego, po badaniu zaczyna się robić zamieszanie, dostajemy skierowanie na cito na Płocką.
W poniedziałek 24 kwietnia po prawie nieprzespanej z nerw nocy, z samego rana, jesteśmy na izbie przyjęć w Instytucie na Płockiej.
Tam po wielu godzinach w kilometrowej kolejce, mama zostaje przyjęta przez lekarza który stwierdza zespół żyły głównej górnej. Mama zostaje w szpitalu.
Po naprawdę szybkich badaniach, pada diagnoza i 28 kwietnia mama dostaje pierwszą chemię którą znosi dobrze i która poprawia jej stan.
Do tej chwili przeszła 3 z 4 planowanych cykli chemioterapii.
Przed nami czwarty, jednak wiem że to nie będzie koniec leczenia i zastanawiam się co będzie dalej. Kiedy ostatnio zadałam takie pytanie lekarz prowadzącej otrzymałam odpowiedź że dostaniemy skierowanie do onkologa i on dalej pokieruje leczeniem. Kiedy zadałam pytanie o badanie PET stwierdzono że nie jest ono potrzebne.
Bardzo proszę osoby o odpowiedniej wiedzy o pomoc, bo ja ciągle nie wiem gdzie ten nowotwór jest i czy jest możliwe że jednak nie w płucach.
Załączam wyniki badań na których podstawie padła diagnoza, teraz przed każdą chemią mama ma robione badanie krwi, moczu i rtg klatki