A tyle się mówi o dyskryminacji kobiet, przecież to powyżej to jawna dyskryminacja mężczyzn ehhh....
Ale teraz mam czarno na białym, że to mężczyźni są dyskryminowani, nie boję się już feministek - mam argumenty
Pozdrawiam serdecznie wszystkich tatusiów i mamusie oczywiści też
Powiedziałam córce w miniony poniedziałek, dzieci jednak są niesamowite, dorośli kombinują, cudują a tu po prostu trzeba prosto z mostu i już. Rozmowa odbyła się w drodze ze szkoły do domu i zaczęłam od tego, że jestem na zwolnieniu lekarskim a nie jak dotąd na urlopie ( musiałam wytłumaczyć co to znaczy zwolnienie ) a potem powiedziałam , że w środę jadę na zabieg bo mi się " coś" zrobiło na cycuszku, zapytała tylko czy doktor zrobi mi zastrzyk i czy jej potem pokarze to coś, po zabiegu padło pytanie czy następnego dnia będę już zdrowa....i tu nie uświadomiłam jeszcze dziecka ponieważ sama nie wiem co i jak dalej będzie mnie czekać....napisała dla mnie wierszyk opatrzony ilustracją a zaczyna się tak: Kochana mamusiu chcę, żebyś była zdrowa....
I mnie niedługo czeka rozmowa z dzieckiem.
Mój Tato z dnia na dzień słabszy, myślę, że jego odejście to kwestia dni, może 2-3 tygodni. Sama nie do końca to ogarniam, więc tym bardziej nie wiem, jak przekażę tę wiadomość mojemu synkowi - niedługo skończy dwa lata i wydaje mi się, że naprawdę sporo rozumie.
Wielokrotnie mówiliśmy mu przy okazji wizyt u moich Rodziców, że dziadek jest bardzo chory. Trochę był zmartwiony, ale przyjmował to do wiadomości jakby naturalnie.
Nie wiem, jak takiemu dziecku powiedzieć o śmierci - oczywiście nie jestem zwolenniczką żadnego ściemniania, chciałabym mu przekazać prawdę w sposób adekwatny do wieku.
Kłopot w tym, że jestem agnostyczką (mąż także), nie chodzimy do kościoła, nie jestem też przekonana co do istnienia tzw. nieba. Najprościej jest dziecku powiedzieć, że ktoś poszedł do nieba i jest z aniołkami, ale co, jeśli samemu się nie ma wyrobionego poglądu na to, co się dzieje po śmierci?...
kuna13, kretka83, To co piszecie o swoich rozmowach z dziećmi jest jednym z najtrudniejszych tematów jakie musimy poruszać w rozmowach z własnymi dziećmi, bez względu na ich wiek.
Myślę, że z uwagi na fakt, że dzieci są wspaniałymi obserwatorami i z ogromną szczerością wypowiadają się na temat swoich obserwacji, można założyć że są ostatecznie mądre aby zrozumieć że każdy z nas kiedyś odchodzi...
Z całą pewnością można pójść na łatwiznę i zwyczajnie pominąć temat, lub zbagatelizować go stawiając dzieciaka przed faktami i nie komentując tego co dzieje się z nami po przejściu granicy pomiędzy życiem a śmiercią.
Niekiedy myślę, że religie, wyznania pomagają wielu z nas obiecując życie wieczne, reinkarnację, czy inną formę nadziei, że życie obecne to tylko namiastka tego co będzie działo się po śmierci...
Myślę że dla każdego z z nas jest obojętne jaki światopogląd wyznajemy, nasi bliscy i my sami będziemy tak długo żyli, doputy dopuki ktoś będzie o nas myślał, pamiętał wspominał.
W dobie odległości kiedy z wieloma bliskimi osobami widujemy się niekiedy raz na kilka lat...fakt, że nie możemy rozmawiać, kontaktować się bezpośrednio... jest utrudnieniem, ale tak właśnie wygląda śmierć, że kontakt jest możliwy tylko z naszej strony...
Sposób wytłumaczenia dziecku jest dowolny, i może właśnie takie minimalistyczne najprostsze rozwiązania są najmniej obciążające zarówno nas samych jak i naszą pociechę.
Pozdrawiam serdecznie
Kretka83 myślę, że dwulatkowi (nawet dojrzałemu nad swój wiek) nie należy przekazywać zbyt wielu szczegółów. Z moich obserwcji wynika, iż dzieciaczki w tym wieku potrzebują prostych odpowiedzi i to im zazwyczaj wystarcza. Oczywiście każde dziecko jest inne, ale ja bym sugerował w tym wieku odpowiedź nieco wymijającą: "Ktoś umarł bo był chory, bardzo go wszystko bolało, a teraz już go nie boli, odpoczywa sobie w grobie."
Z czasem dziecko będzie zadawało więcej pytań i będzie dociekliwe, wówczas proponuję powiedzieć prawdę, tzn: iż tak do końca to nikt nie wie jak to jest po śmierci, to jest wielka tajemnica. Ogólnie temat jest trudny, jednak dzieci potrafią nieraz brdzo zaskoczyć. Np. mój syn mając pięć lat stwierdził beztrosko, że jak ja już umrę to będzie mnie odwiedzał na cmentarzu i kładł kwiatki odwrotnie abym nie patrzył na korzonki. Dla niego wówczas śmierć nie wydawała się straszna.
Pozdrawiam
Dziękuję za Wasze opinie.
Zabawne jest to, że jestem psychologiem, teoretycznie więc wiem, co mówić, a czego nie itd... Jednak kiedy przychodzi do wprowadzenia tego w czyn, z własnym dzieckiem, nie jest już tak łatwo i wszelkie wytyczne teoretyczne wydają się nie tak oczywiste...
Oj ciężki....
Młodszej pewnie wystarczy, że mamusia jest chora, musipojechać do lekarza itp..., ale starszej... trudna sprawa... Nie pozostaje nic innego jak kierowac się sercem i wyczuciem, biorąc pod uwagę sytuację i przewidywany proces leczenia oraz charakter dziecka...
Wiem, że Ci nie pomogłem... Ale trzymam kciuki, abyś jakoś pozytywnie przebrneła przez rozmowy z pociechami.
Pozdrawiam serdecznie.
Również mam dwoje dzieci 5 i 12 - nie wiedzą nic o mojej chorobie, tj. nie wiedzą że miałam czerniaka. Natomiast nie ukrywałam przed nimi że wycinałam znamiona, wykonywałam badania, chodzę do lekarza, pokazywałam emocje w oczekiwaniu na wyniki itd itp. Takie oswojenie z sytuacją. Nic nie powiem więcej swoim dzieciom dopóki nie będzie to absolutnie konieczne. Po cichu mam nadzieję, że poprostu to nie będzie konieczne przez jakieś 13 lat. Wiem wiem jestem dziecinna, trudno.
aniazet, a ja się zapytam jakbyś się czuła jakby Twoja mama teraz tak samo postąpiła , chcąc Cię ochronić, bo masz swoje życie, małe dzieci ect? jakbyś się czuła
co zrobisz jak córki zapytają mamo co CI jest?
okłamiesz?
zastanów się, możesz pokazać córkom , że trzeba dbać o zdrowie , nie mówię żeby wykładać kawę na ławę , ale odpowiadać na pytania . jak takie się pojawią
nic na siłę , zdaj sie na swoją intuicję, przemyśl sobie wszystko na spokojnie i powodzenia
(mama 5 i 6 latka którzy wiedzą że mama jest chora )
Nie ja zachorowałam, a moja Mama-teściowa. Ukochana i jedyna babcia mojego synka.
Syn ma 5 lat. Nagle kontakt z babcią został ucięty, bo Mama z uporu nie chciała się leczyć na zapalenie płuc i POChP, nie radziła sobie z reżimem szpitalnym, więc to był taki mały szantaż. Dziecko wiedziało, że babcia jest chora i musi iść do lekarza, pytał o lekarza, badania, pytał o szpital, więc powiedziałam, że jak lekarz zdecyduje, to babcia pójdzie do szpitala. Gdy poszła, to chciał tam iść, mówiłam, że za mały jest na odwiedziny (oddział płucny, sezon grypowy), to zbijał argument, że kiedyś był (latem, po usuwaniu hemoroidów i to na 3 min), przyjął fakty do wiadomości, ale przy okazji wizyty w przychodni spytał swoją pediatrę... Gdy powiedziała to samo, to autorytet wrócił na swoje miejsce. Potem, gdy znaliśmy już diagnozę, a był zdrowy, to chciałam by był z nią jak najwięcej. Wiedział, że jest bardzo chora, że schudła przez chorobę. Widział ile bierze leków. Z Mamą szybko poszło można powiedzieć, choroba postępowała... A syn zachorował na ospę. Było to demonizowane przez lekarza z hospicjum, a stan mamy był... to były ostatnie dni. Pediatra jak zapoznała się ze stanem mamy kazała dziecko ubrać ciepło, nie zaziębić i pojechaliśmy. Nigdy nie zapomnę tego jak bardzo się jej wystraszył, gdy widział ją wcześniej ważyła 36 kilo, teraz 32 prawdopodobnie... Mimo, że mówiliśmy, że jest chora, że bardzo schudła... Powiedział jej, że wygląda jak czacha, czyli w jego semantyce jak trup, bo zdarzyło się, że oglądał z nami serial "Bones" z ang. "Kości" (myśleliśmy, że śpi...), babcia się uśmiechnęła, delikatnie ją przytulił i było okej, obejrzeli razem serial, podawał jej wężyk z tlenem... Był godzinę u niej. Potem zapytał, czy ona umrze. Być może miałam łatwiej, bo tematyka śmierci nie była mu obca, straciliśmy kota kilka tygodni wcześniej. Wtedy padły tłumaczenia, że kot był tak chory, że nie dało się już mu pomóc, że został zakopany, bo tak się robi. Nie wiedziałam, czy dobrze robię, ale kochał tego zwierzaka. O babci powiedziałam mu, że jest bardzo chora, słowa, że umrze nie przeszły mi przez gardło. W domu byłam rzadko, z nim bardzo rzadko, bo większość czasu spędzałam u Mamy. Wymagała opieki 24h. Był zły na mnie o to, mąż mu tłumaczył, że babcia jest taka chora, wtedy on przypominał, że trzeba podawać jej kabelek z tlenem i jakoś się temat gładko kończył. Gdy mama weszła w agonię, był u niej wtedy. Widział napad duszności, chyba widział splątanie. Mąż zabrał do go domu, ja zostałam. Cieszył się, że będę opiekować się Babcią. Wróciłam do domu, a mąż zniknął. Zniknął, tj. zamieszkał u mamy. Tu już świat mojego pięciolatka stanął na głowie. Jąkanie się nasiliło do tego stopnia, że ciężko go było zrozumieć. Przez okres choroby nocował wielokrotnie u znajomych, najpierw się cieszył, pod koniec nie chciał, chciał w domu mieć mamę i tatę i spać z nami. Jak mąż wyprowadził się do mamy, to synek się buntował. Płakał za tatą, mówiłam, że to jest jego mama i musi się nią opiekować, że jest chora, a on mówił "i co z tego". Mama zmarła w poniedziałek, a w sobotę przed z bezsilności zdobyłam się na rozmowę z synem przed kąpielą. Powiedziałam, czy wie, że Babunia jest bardzo chora... Powiedział, że wie... Powiedziałam, że jest tak chora, że nic już lekarze nie mogą zrobić, że umrze... Spytał czy jak nasz kot... Powiedziałam, że tak... Wszedł do wanny i z poważną miną zapytał, dokąd jego babcia pójdzie. Odpowiedziałam, że nie wiem, że Babcia chciałaby do Dziadka (jej męża, ponad ćwierć wieku się nie widzieli). Syn był smutny. Poprosił, że chce kąpać się sam. Potem mnie zawołał i powiedział, że to dobrze, że może nawet Babcia spotka naszego kotka... Ale się nie cieszył. Powiedziałam, że Babcia zawsze będzie w naszych sercach, zawsze będziemy ją kochać tak jak ona zawsze będzie kochała nas. Poszedł spać płacząc, że chce tatusia... Mama zmarła w poniedziałek wieczorem, zostawiłam syna z sąsiadką, bardzo nie chciał spać i czekał, że przywiozę tatę. Zasnął. Przyjechałam w nocy, rano wstaliśmy i poszliśmy do przedszkola. Znajoma odebrała Syna z przedszkola tego dnia, zdecydowaliśmy się powiedzieć mu wieczorem. Płakałam ja i mąż, a dziecko powiedziało, że on wie, że Babunia jest z Dziadkiem, bo tak się mocno kochali... Jąkanie się zmniejszyło, prawie zanika. Nie minął miesiąc, byliśmy raz u Mamy w mieszkaniu, nie szukał jej, a prababci powiedział, że Babcia jest w serduszkach i w trumnie. W przedszkolu nic nie mówi, a w domu w zabawach pojawił się motyw śmierci, bohaterowie idą do serduszek, ale zawsze wracają bo przychodzi lekarz. I jak cokolwiek idzie nie po myśli syna i pojawia się płacz, to kończy się, że on chce do Babuni swojej... Na dniach wizyta u psychologa. Nie wiem, czy postępowałam właściwie. Spłakałam się pisząc to wszystko, ale może komuś się przyda.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum