Piszę już w sumie po to, by inni czytający mogli zobaczyć, jak to dalej wygląda, zamiast rwać włosy z głowy i martwić się o dzień jutrzejszy, jak ja to robiłam do tej pory.
Mamy dni różne - my czyli ja i mama. Ostatnie dwa tygodnie, to głównie wymioty i kroplówki. Kontrolne badania wykazały spadek hemoglobiny (8,5) oraz czerwonych krwinek (2,5). Reszta w miarę w normie. Bilirubina spada - z 11 spadła do 6,9. Po 4 dniach kontrolne badanie krwi - jeżeli krwinki i hemoglobina nadal by spadały - mama miałaby przetaczanie krwi. Na szczęście lekko się dźwignęły.
Kroplówki mamę wzmocniły, bilirubina spadła i przestały mamę męczyć wymioty. Od soboty jest super, dużo jadło, dużo piła, siedziała, rozmawiała, śmiała się. Tylko stopy znowu trochę spuchły (niby od kroplówek - ale nerki są ok).
Tak było do wczoraj... Już od rana się źle czuła. "Jakaś taka nie do życia jestem". Nic nie zjadła. mało piła. A w nocy - "wywinęła" numer.
Chciała, żeby jej prześcielić łóżko. Wstała. Siadając na fotel przydepnęła sobie papeć i poleciała do tyłu. Chciałam pomóc jej wstać, ale się zaparła, że sama. Taka jest moja mama - ZOSIA SAMOSIA - tak się męczyła, że teraz leży z pasem na brzuchu i bierze zastrzyki w tyłek (choć nie ma tyłka ), bo ma naderwane a może i pozrywane mięśnie brzucha.
Ani się ruszyć, ani wstać.
Oczywiście - wypadek się darzył o 20. Mówię - zadzwonię po pogotowie, niech Cię ktoś obejrzy - nie dzwoń, boli ale przejdzie. 21- boli jak cholera ale to tylko skurcz. 22 - chce spać ale słyszę, że nie może zasnąć bo stęka z bólu - nie wzywaj, poczekamy. 23 - dobra zadzwoń.
A było już tak dobrze....
Morał z tego taki - jak coś się dzieje i czujesz, że trzeba wezwać pogotowie - to wzywaj, bo mama zawsze powie, że jest dobrze, chyba, że już nie może wytrzymac z bólu.