Drodzy moi Przyjaciele /jeśli pozwolicie/
dziś 22 października 2011 roku o godzinie 16.57 moja mama odeszła.
Byłam z nią do ostatniego oddechu, trzymałam za ręce i mówiłam jak bardzo kocham i że pozwalam jej odejśc. To było niezwykłe przyżycie i czuję się spełniona..... Właśnie tak miało być....
Dziś ok 9.30 kiedy zmieniłam mamie pampersa, troszkę obmyłam, przeprowadziła z nią rozmowę. Bardzo ważną, bardzo intymną, bardzo osobistą. To był ten moment kiedy należało to zrobić. I to jest prawda, co piszecie Ci, którzy już tego doświadczyli - kiedy daje się przyzwolenie osobie umierającej na odejście, ona odchodzi......
Ok 10tej przyszła pielęgniarka hospicyjna. Powiedziała, że to co teraz dzieje się z mamą to agonia. Mama bardzo ciężko oddychała. Tylko przez usta. I już wiem co oznacza określenie woskowaty kolor skóry.
Niestety w tej swoje dzielności, nie przewidziałam.....Nie przewidziałam. Mama zaczęła krwawić również ustami
Mój Boże.....Wszystko było brudne, ona była brudna i ta cuchnąca, smolista maź wydobywająca się z jej ust.......To się stało pierwszy raz o 14.20. I powtarzało się cały czas co jakiś czas.
Moja ukochana pięlęgniarka przyszła ponownie. Obłożyłyśmy mamie brzuch wszelkimi mrożonkami z zamrażalnika. Zapytała się mnie - jak pani myśli na kogo mamą może jeszcze czekać?. Ja mówię wiem o co pani chodzi...Myślę, że na moją córkę nr 1. Ale przecież nie mogę"tego" zrobić 11latce
Pielęgniarka prosiłą, żebym przetrwała te krwotoki. Przetrwałam. Po 16stej zaczęły mamie się robić zimne dłonie i stopy. Ciśnienie spadało. Krwotok trwał. I zaczęła inaczej oddychać. Tak szybciej i płycej. Uklękłam przy łóżku, trzymałam moimi rękami jej ręce i cały czas do niej mówiłam. Cały czas. Wierzę i wiem, że mnie słyszała. Prosiłam, żeby już odpoczęła, że już wystarczy tej jej dzielności, że spokojnie, że wszystko będzie dobrze, że tam czeka na nią jej tatuś i jej mąz, że zaopiekują się nią, że ja sobie poradzę, że dziekuję, że była moją mamą, ze to był zaszczyt dla mnie być jej córką, że do zobaczenia i żeby na mnie czekała i takie tam.
Wciąż mówiłam trzymając ją za ręce. Oddech stawał się coraz płytszy, coraz słabszy, coraz cichszy. I jeszcze raz oddech. Resztkami sił. Ja mówie mamuniu kochana dosyć, i jeszcze raz - mamuniu nie męcz się, nie nabieraj już tego powietrza. I myśle - koniec..Ale jeszcze oddech. Puściłam jej dłonie, wstałam bo myślałam, że to już koniec. I przysięgam. Przysięgam Wam na wszystko, w ostatnim oddechu ona podniosła lewą dłoń, pojawił się jakiś grymas na twarzy i zrobiła mi tą dłonią pa. Cześc. Do zobaczenia. Przysięgam. Pożegnała się ze mną. Była 16.57.
Moja ukochana. Jedyna. Najdroższa. Zmieniłam jej opatrunek na piersi, żeby był czyściutki. Zabrałam plasterek p/bólowy-daj mamuniu już nie jest Ci potrzebny. Zawiązałam szczękę pieluchą, żeby usta miała zamknięte. Prosiłam - mamuniu, zamknij buźkę, żebyś była śliczną. No zamknij maleńka.
Drodzy wszyscy, którzy to czytacie - nie lękajcie się - tam musi coś być. Moja mama tak pięknie się uśmiechała. Pięknie. Zamknięte oczy miała takie radosne.
Idż mamuniu, biegaj sobie po chmurkach, i po łąkach pełnych Chabrów.......Kocham Cię najbardziej na świecie.......Dziękuję Ci za wszystko
http://www.youtube.com/watch?v=c6FRJwcD5Ts
mam dwóch Anioło w niebie..
Muszę być wybrańcem.....
p.s. wrócę tu. Będę zawsze. Muszę trzymać Was za łapki. Ja, Justynko, Akos i wszyscy którzy nie wiecie, że Was czytam.....