Czyli mama ma zatakowane wszystko tak? I wcale sie nie zaczeło od trzustki tak?
W jakim sensie wszystko?
Wg wyniku ognisko pierwotne nowotworu, czyli miejsce, w którym on powstał, może być w piersiach lub płucach.
Kiedy mama miała ostatnio wykonywane USG piersi lub mammografię? RTG klatki piersiowej?
Wg wyniku ognisko pierwotne nowotworu, czyli miejsce, w którym on powstał, może być w piersiach lub płucach.
Kiedy mama miała ostatnio wykonywane USG piersi lub mammografię? RTG klatki piersiowej?
Bo skoro nie wiedza czy ognisko pierwotne jest w piersi czy w płucach to oznacza ze zatakowane są zarówno płuca jak i piersi tak? I oprocz tego trzustka? A czy z tego wynika czy tez wątroba?
Mammografie miała robiona o ile dobrze pamietam w 2010 roku.
Czy ktos moze mi tez doradzic co ja mam mamie powiedziec? Prawde? Ale jaką prawde?
to oznacza ze zatakowane są zarówno płuca jak i piersi tak?
Nie. To oznacza, że oglądając tkanki pod mikroskopem stwierdzili, że najbardziej przypominają taki nowotwór, jaki powstaje w gruczole piersiowym lub w płucu. Innymi słowy: Albo w sutku, albo w płucu jest pierwotne ognisko raka (vide: post absenteeism, ), a to, co znlaleźli w brzuchu to jest przerzut z tego ogniska. Czasem tak bywa - pierwotne ognisko nie daje objawów, a nowotwór rozpoznaje się dopiero, kiedy zaczynają dokuczać przerzuty odległe.
beata1978 napisał/a:
I oprocz tego trzustka? A czy z tego wynika czy tez wątroba?
Przerzuty do wątroby znaleziono w czasie operacji. Z Twojego opisu wynika, że to, co wycięto z trzustki, to był przerzut do trzustki.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Mama znowu ma żółte oczy, twardy brzuch, opuchniete nogi. Zespolenie nie spelniło swojej roli? Skad ta żółć? Co robic w takiej sytuacji? Nadal mamy siedziec w domu czy jednak szukac pomocy w szpitalu? Ale jakiej pomocy. Nie wiem co robic
beata1978,
Przykro mi, ale chyba jednak wątroba nie daje rady . Radziłabym szpital, prawdopodobnie poradzą sobie tam chociaż z wodobrzuszem, które prawdopodobnie rozwija się u Mamy. Nie jest dobrze...
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Przykro mi, ale chyba jednak wątroba nie daje rady . Radziłabym szpital, prawdopodobnie poradzą sobie tam chociaż z wodobrzuszem, które prawdopodobnie rozwija się u Mamy. Nie jest dobrze...
dziękuje za odp. Ostatnio w sobote nie chcieli nam przyjac mamy w szpitalu jak miala twardy brzuch ale jeszcze nie bylo tej zolci. Powiedzieli ze tak juz bedzie i wtedy własnie powiedzieli ze zostaje hospicjum. Mam jeszcze jeden problem bo w pn mielismy jechac do centrum onkologii, mama zyła nadzija ze jej tam pomoga. Ten wyjazd do odległej miejscowosci jest teraz chyba bez sensu ale jak ja mam jej to powiedziec. Boje sie ze tam usłyszy - po co pani przyjechala a chcialabym jej tego oszczędzić. Bo to juz naprawde jest zle prawda? Ale czy beda jeszcze probowac mamie jakoś sciagac tą żółć, jak ostatnio miała zpltaczke w maju przed zespoleniem to lekarz mowił ze moze zapasc w spiaczke
Beatko,
Wygląda na to, że jest źle. Może spróbuj wezwać Pogotowie, nie umiem ocenić stanu Mamy przez internet :( Jeśli zdecydują się wziąć Mamę do szpitala i uda się jakoś podreperować prez weekend, to zawsze możesz wypisać Mamę na własną prośbę i w poniedziałek stawić się w Centrum...
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Moim zdanie nie powinno się informować chorego o tym ,że nie można już nic zrobić,że stan jest beznadziejny, że nie ma sensu operować,czy też poddawać chemii. Właśnie moja mama została poinformowana przez ordynatora onkologii o faktycznym stanie i się podłamała.
Żyje z dnia na dzień i czeka na kostuchę. Każdego dnia pyta kiedy ona przyjdzie. Nawet idąc ulicą patrzy na ludzi i mówi ,że oni mają jakieś cel ,jakieś plany ,ą ona nie ma nic! Z tego co widzę to mama wolałaby nie wiedzieć prawdy. Miałaby nadzieję ,że może po lekach które przyjmuje jej stan się poprawi ,że może jeszcze z tego wyjdzie. Takie jest moje zdanie -nie informować- niestety lekarze uważają inaczej...
_________________ Mamusiu nie odchodź.
10.12.1954-*1.11.2012
pelagio,
Akurat Twoja Mama tak zareagowała na tę przykrą informację. Była to dla niej informacja destrukcyjna, która spowodowała, że odechciało jej się żyć. Uwierz jednak, że jest mnóstwo ludzi, którzy chcą wiedzieć prawdę. Wiedzieć, żeby pozałatwiać swoje sprawy - np. spadkowe, finansowe, albo związane z pojednaniem z ludźmi. Wiedzieć, żeby - jeśli są wierzący - przygotować się do przejścia na drugą stronę zgodnie ze swoim wyznaniem. Czasem chcą mieć możliwość zorganizowania bliskim opieki - dzieciom lub starszym rodzicom, żeby nie trafili "gdziekolwiek". Przykłady można mnożyć, znajdziesz je łatwo nawet tu, na Forum, wśród naszych chorych, ale chciałam Tobie i innym przekazać jedno - najczęściej to nie prawda o umieraniu bywa destrukcyjna, tylko sposób jej przekazania. Lekarz jest osobą, która najczęściej nie zna dobrze pacjenta, chociażby z powodu fatalnych warunków pracy (kilka minut na rozmowę to naprawdę za mało, żeby przekazywać informacje o znaczeniu życiowym) i dlatego najczęściej nie wie, na ile pacjent jest gotowy na taką informację. Bo nie każdy jest gotowy, są ludzie, którzy do końca wolą "nie wiedzieć". Są też tacy, którzy początkowo nie chcą wiedzieć, potem zaczynają zadawać pytania, chcą poznać prawdę.
Z punktu widzenia lekarza - pacjent ma prawo do rzetelnej informacji. I ma prawo nie być okłamywanym. Ja nie wyobrażam sobie sytuacji, w której okłamuję pacjenta . Byłoby to po prostu nieuczciwe, a z czasem mogłoby zupełnie zburzyć moją relację z pacjentem ("Doktórka powiedziała, że te leki pomogą, a nic mi się nie poprawia") co w konsekwencji doprowadziłoby do zmiany lekarza, może niejednej - i w końcu któryś palnąłby prosto z mostu: "Przecież pan/pani umiera!".
Nie ma idealnych rozwiązań tej sytuacji. Ja najczęściej staram się odpowiadać dokładnie na pytania stawiane przez pacjentów. I - reguła? - ci, którzy nie chcą wiedzieć - nie pytają o śmierć. Natomiast staram się również spotkać z rodziną pacjenta i przekazać prawdę. Najczęściej rodzina chce sama przekazać choremu takie informacje - i moim zdaniem to jest zdrowa relacja.
Dlatego apeluję też do rodzin - próbujcie się spotkać z lekarzem prowadzącym chorego - na osobności. Może usłyszycie coś, czego przy chorym lekarz nie będzie chciał/mógł powiedzieć.
Beatko, przepraszam za off-top w Twoim wątku
Jak rozwinęła sie wczorajsza trudna sytuacja?
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
na poczatek chcialabym powiedziec szczerze ze naprawde pomaga mi ta strona www i Panstwa rady. Przede wszystkim dowiedzialam sie z Waszej strony ze w mim malym miescie jest hospicjum stacjonarne w mojej małej miescinie. POtem dowiedzialam sie od Was ze mam prawo wymagac aby w ramach tego hospicjum do mamy przyjechal lekarz i tego sie domagałam kiedy nie wiedzialam co zrobic czy wiez mame do spzitala, czy zywzac pogotowie. Przyjechal w koncu lekarz z tego hospiscjum i powiedzial zeby mama została w domu. Przepisal kroplówki, leki na zaparcie i na obrzęki. 10 razy sie pytalam czy nie moga mamie jakos pomoc na ta żółtaczke i wodobrzusze w szpitalu - powiedzial ze nie. Mamie powiedzialam ze te kroplowki musza ją wzmocnic i dopiero wtedy poejdziemy po pomoc do centrum onkologii. Kłamie ją, wiem ale nie potrafie jej odebrac tej ostatniej nadziei. Nie potrafie. Nie wiem jak to mozliwe ale ona w czwratek chodzila, gotowala obiad, a tearz jest taka słaba. Tylko śpi ale jak sie przebudzi to jest świadoma. Czy ona nie zapadnie w jakas spiaczke od tej żółtaczki. I jeszcze jedno czy ja naprawde robie dobrze nie zabierajac jej do centrum onkologii. Czy nie bede tego żałowała?
Witaj Beato!
Ja bym zrobiła tak samo jak Ty. Nie odebrałabym Mamie nadziei.
A Tobie życzę siły i wytrwałości w tych ciężkich chwilach.
Jeszcze tyle przed Tobą.
Serdeczności dla Ciebie i Mamusi
witaj Beatko
uwazam ze postepujesz słusznie, mama jest w bardzo złym stanie, niestety to jest tak jak u mojego taty równia pochył w dół , z nikad nadziei i ta okrutna bezradnosc
od smierci taty mija własnie miesiąc a ja cały czas zadaje sobie to pytanie:
Czy zrobiłem wszystko by go uratować??
na konsultacje jezdzilismy wszedzie tylko gdzie usłyszałem ze ktos moze pomóc tam zaraz sie zjawiałem ale niestety kazdy mówił to samo"prosze z tata byc , jak najdłuzej bo jego czas dobiega konca"
jak ja byłem wsciekły na tych lekarzy , profesorów ,że nie sa w stanie pomóc Tacie, ale niestety jak to powiedział prof Krasnodebski" na dzien dzisiejszy medycyna nie jest w stanie uratyowac panskiego ojca"
z drugiej strony jak teraz patrze wstecz to mysle że racje miał lekarz prowadzący mówiący że wieksza ilośc zabiegów medycznych tylko pogorszy stan taty i komfort zycia a pomóc napewno nie p[omoże, dlatego nie było juz kolejnego odbarczenia watroby, nie było żadnej chemii , poprostu od diagnozy do smierci była tylko równia pochyła w dół która trwała niecałe 4 tygodnie i gasnaca nadzieja
wiem co przezywasz ale nie potrafie cie pocieszyc bo chyba w takiej sytuacji nie mozna ukoic twego bólu
Beatko,
Jeśli uważasz, że nie można odebrać Mamie nadziei - na pewno masz rację. Może jednak przyjść moment, kiedy Mama zrozumie swoją sytuację - i wtedy będzie (paradoksalnie) Ciebie chronić przed tą informacją... To taki trudny moment, kiedy umierający człowiek "nie ma odwagi" odejść, bo się boi o najbliższych. Potrzeba wtedy sygnału, nawet niewerbalnego, że rodzina "zgadza się" na odejście chorego.
Być może w tej chwili to, co piszę jest dla Ciebie niezrozumiałe. Ale bądź wyczulona na taki moment, a wtedy go na pewno zauważysz.
Pozdrawiam Cię serdecznie, to bardzo trudne chwile...
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
A Tobie życzę siły i wytrwałości w tych ciężkich chwilach.
Jeszcze tyle przed Tobą.
dziękuje,
wiem ze wiele przede mną i narazie wydaje mi sie ze nie dam z tym wszystkie rady, siedze i mysle ze to niemozliwe to wszystko co sie dzieje :(
kaczak napisał/a:
Czy zrobiłem wszystko by go uratować??
na konsultacje jezdzilismy wszedzie tylko gdzie usłyszałem ze ktos moze pomóc tam zaraz sie zjawiałem ale niestety kazdy mówił to samo"prosze z tata byc , jak najdłuzej bo jego czas dobiega konca"
Ty jednak jezdziłes, szukałes pomocy a ja siedze z mamą w domu bo zaufałam lekarzowi ze tak powinnam zrobic ale do konca nie jest pewna czy dobrze robię tak szybko się poddając
kaczak napisał/a:
wiem co przezywasz ale nie potrafie cie pocieszyc bo chyba w takiej sytuacji nie mozna ukoic twego bólu
bądz silna dla mamy i dla siebie
dziękuje
Madzia70 napisał/a:
Może jednak przyjść moment, kiedy Mama zrozumie swoją sytuację - i wtedy będzie (paradoksalnie) Ciebie chronić przed tą informacją... To taki trudny moment, kiedy umierający człowiek "nie ma odwagi" odejść, bo się boi o najbliższych. Potrzeba wtedy sygnału, nawet niewerbalnego, że rodzina "zgadza się" na odejście chorego.
Być może w tej chwili to, co piszę jest dla Ciebie niezrozumiałe.
Tuż po operacji /nieoperacyjny guz trzustki/ chirurg powiedział nam, mojej córce i mnie, że rokowania są złe, że mąż ma przed sobą kilka miesięcy życia, do pół roku. To było przerażające. Pierwszym pytaniem jakie zadałyśmy chirurgowi było, czy będzie rozmawiał z chorym o jego stanie zdrowia - powiedział, że tak. Czy informację o kilku miesiącach życia jakie pozostały mężowi, też?
Lekarz powiedział, że nigdy tak tragicznej informacji nie przekazuje choremu, ponieważ w swojej długoletniej pracy z pacjentami zetknął się z tak niewytłumaczalnymi z punktu widzenia medycyny ozdrowieniami, że on po prostu nie ma prawa choremu odbierać nadziei. On wie, że źle dobrane słowa mogą zabić, szybciej niż choroba.
Nasz Dobry Lekarz, zmęczony po operacji - zaprosił nas, oczekujące pod salą operacyjną do swojego gabinetu, żeby przekazać nam wiadomość.
Niedługo miną 2 lata od naszej rozmowy z lekarzem, mój mąż jest z nami.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum