Cześć wszystkim,
Nie wiem jak zacząć - jestem zagubiona i przerażona.
Może od początku... w marcu 2016 wykryto u mojej mamy wielki guz w brzuchu - lekarz porównywał go wielkością do noworodka
Pod koniec marca poddano mamę operacji i została wycięta większa część guza z fragmentem jelita, jelito zespolono (tak jest napisane w dokumentacji medycznej). Po spytaniu lekarza czy dużo tego guza zostało w środku dostałam odpowiedź, że to nie ma znaczenia. Po operacji mama doszła do siebie, czuje się dobrze, nie ma żadnych objawów choroby.
Badanie histopatologiczne trwało 2 miesiące!
Próbowaliśmy wszystko przyśpieszyć, nie wiele mogliśmy zrobić. W końcu dostaliśmy wynik:
Leiomyosarcoma G2
SMA (+), desmina (-), CK (-), CD 117 (-), CD 34 (-) S 100 p (-)
Utkanie nowotworu obecne jest w materiale nadesłanym jako guz jajnika prawego oraz w obrębie ściany jelita cienkiego, a także w wycinkach sieci. W płynie komórek atypowych nie znaleziono.
Czy ktoś mógłby mi ten wynik wytłumaczyć? Trochę już znalazłam w Internecie, ale nie znam się na tym kompletnie. To chyba nie jest cały wynik, lekarka trzymała w ręce coś jeszcze, ale tylko to udało mi się dostać - co i tak nie było łatwe.
Wynik dostaliśmy w ten poniedziałek (23.05). Lekarka powiedziała nam, że jest to mięsako-mięśniak, że badanie histopatologiczne trwało tak długo ponieważ szukano komórek rakowych, a w mięsaku ich nie ma, a poza tym mięsaki są rzadkością. Powiedziała też, że mięsak został usunięty w całości.
Oczywiście zapytałam czym jest to co zostało nie wycięte - właściwie odpowiedzi nie dostałam, powiedziano mi, że będzie chemioterapia.
Wczoraj (25.05) odbyło się konsylium ale po informacje jak i gdzie mama będzie leczona mamy zgłosić się dopiero w poniedziałek (30.05) bo dziś święto (26.05 - Boże Ciało), jutro (27.05) przychodnia nie pracuje ze względu na długi weekend :( Jak tak można wiedząc, że każdy dzień ma znaczenie...
Po otrzymaniu wyniku w poniedziałek (23.05), od razu udało mi się umówić wizytę na następny dzień w Klinice Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków w Warszawie. Oczywiście pojechaliśmy - na niewiele to się zdało, lekarz powiedział, że przeniesienie mamy do Warszawy, wiązałoby się z odwleczeniem podania chemii, bo Klinka musiałaby ściągnąć wszystkie badania, pewne powtórzyć i to wiąże się z czekaniem, a mama musi mieć podaną chemię jak najszybciej. I, że standardy leczenia są raczej wszędzie takie same. Jeśli będziemy miały wątpliwości co do prawidłowości leczenia to możemy przyjechać na konsultacje.
Jestem straszną panikarą - boję się cokolwiek czytać na ten temat w Internecie, ale doszłam do wniosku, że z przyjaciółmi trzeba być blisko, a z wrogami jeszcze bliżej więc trzeba dziada poznać, żeby wiedzieć jak walczyć. Ale wszystkie nieznane mi terminy tylko potęgują moje zagubienie, a lekarze na prawdę niewiele mówią...